Teledurniej, czyli coś o telewizorni
| Kultura | 2011-03-12
Obejrzałem odcinek nowego teleturnieju TVN pt. „Wymiatacze". Czegoś tak głupiego nie widziałem od czasu słynnego „Hallo Darwin", gdzie w jednym z odcinków zawodnicy byli za karę podtapiani w specjalnych kabinach, do których po trochu dolewano wody za każdą złą odpowiedź. „Wymiatacze" są na poziomie znanym mi z wojska: „kopnął go w d..., ha ha ha, ale śmieszne". Proponuję telewizji by zainteresowała się wojskową grą „w orienta" (ktoś śpi, więc rzuca się w niego hełmem, celując w głowę i krzyczy „orientuj się". Nie zorientował się. Dostał hełmem w twarz! Ale fajnie!). Poziom ten sam, co w „Wymiataczach".
Stanisław Tym napisał kiedyś, że widział teleturniej, w którym wyławiano ustami rybki z miseczki i przenoszono do drugiej miseczki. Początkowo zrobiło mu się żal tych rybek, ale po zastanowieniu bardziej było mu żal tego, kto to wymyślił. Napisał też, że poziom polskiej telewizji zbliża się do poziomu widza, którego „gładź kory mózgowej koreluje z cylindryczną gładzią ekranu telewizora". Uważam, że poziom większości polskich stacji telewizyjnych już ten stan osiągnął.
W mojej kablowej telewizji pierwsze 20 kanałów praktycznie nie nadaje się do oglądania. Tak się składa, że są to głównie kanały polskie. Lecą na nich niemal same seriale, których poziomu mój organizm nie toleruje. Jest to naprawdę, jak powiedział Jan Nowicki „mroczny czas Mroczków", choć akurat do Mroczków, z całego serialowego towarzystwa, najmniej bym się czepiał. Czepiał bym się za to scenarzystki, Ilony Łepkowskiej, która tworzy dzieła tak prymitywne, że mógłby je pisać komputer i to chyba z lepszym skutkiem. Całe seriale oparte są na jednym, wałkowanym w nieskończoność pomyśle - w „M jak miłość" wszyscy romansują, w „Na dobre i na złe" wszyscy się leczą itd. Przy tym dialogi jak z komputera, a symbolem poziomu gry aktorskiej jest dla mnie Małgorzata Kożuchowska, która z identycznym wyrazem twarzy, niezależnie od sytuacji, monotonnym głosem, czyta listę dialogową. Mój organizm nie toleruje też „Klanu", „Na Wspólnej", „Plebanii" i innych. Zaczynam tęsknić do „Niewolnicy Izary", gdzie też było głupio, ale chociaż egzotycznie.
A naprawdę tęsknię do seriali inteligentnych, jak „Dom" lub „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy". No tak, ale do tego ostatniego scenariusz pisał Stefan Bratkowski, a nie Łepkowska. Na HBO obejrzałem znakomity, choć straszny z powodu tematu, serial „Pacyfik". Tylko że jego autorami są Steven Stilberg i Tom Hangs. Oczywiście polska telewizja tego nie kupi, tak samo jak „Kompanni braci" Stilberga (w końcu nie każdy ma HBO). Woli wałkować w nieskończoność „Czterech pancernych i psa", knota głupiego do bólu i to nawet na kanale TVP Historia, choć jest to przecież komunistyczne fałszerstwo historii, zmajstrowane przez pułkownika Przymanowskiego, co „od Lenino do Berlino"...
Stilberaga w polskiej telewizji nie będzie, ale będzie „Plebania", „Ojciec Mateusz", „Zakrystia", „Rozmównica"... Proponuję tym śladem „Kropielnicę", „Klęcznik", „Paciorek", „Gromnicę", co by tu jeszcze? Zupełnie jak by nam „ojciec Tadeusz" okupujący cały kanał telewizji nie wystarczył.
A były czasy w TVP, gdy kupowano naprawdę dobre zagraniczne seriale, jak „Szogun" czy „Wichry wojny". Wprawdzie „Szogun" miał się do historii i kultury Japonii jak piernik do wiatraka, ale patrzyło się na to z przyjemnością. No i nie było to poziom Przymanowskiego. I komu to przeszkadzało?
Podobno telewizja ma „misję". W praktyce misja sprowadza się do walki o krzesła w KRRiT oraz konkurencji ekranowych w stylu: kto zje robaka, kto wpadnie do wody, kto zarżnie królika, kto nie da się trafić w łeb, i tak dalej. Ten poziom przeniósł się już na telewizje prywatne, bo brak konkurencji nie zmusza do wysiłku. Taniej zatrudnić Łepkowską niż Bratkowskiego, taniej kupić Przymanowskiego, niż Stilberga. Do tego dochodzi poziom kanałów informacyjnych, powodujących, że aby dowidzieć się, co się dzieje na świecie, muszę włączyć BBC lub CNN po angielsku. Ale „misja" ma się dobrze...
Jak długo jeszcze? Niektórzy twierdzą, że media państwowe są konieczne i powołują się na przykład BBC. Jakoś w BBC nie zauważyłem „mrocznego czasu Mroczków" ani „Familiady".
Krzysztof Łoziński
Komentarze
Paradoks | 2011-03-23 14:13
Moim zdaniem czasy telewizji jako dominującego medium powoli odchodzą w zapomnienie, ludzie szukający czegoś, co ich interesuje coraz częściej sięgają po to do Internetu, zamiast zdawać się na gusta kogoś, kto zarządza zawartością programów telewizyjnych. Wychodzi na to, że przy telewizorze zostaną wkrótce jedynie jednostki najbardziej leniwe intelektualnie, którym nie chce się sięgać dalej, albo nie mają pomysłu po co i gdzie mogliby sięgnąć. Do takich też widzów telewizje się dostosowują już teraz.
Cpols | 2011-03-25 18:37
Zapomnial Pan o "Ranczo". Nie ogladam seriali z zasady ale kolega tak mi reklamowal "Ranczo", ze bylem zmuszony obejzec odcinek. Od tego czasu obejzalem go dwa razy w powtorkach. Ku mojej wielkiej radosci wznowiono krecenie serialu i z niecierpliwoscia czekam na nowe odcinki.