(nie tylko: Elżbiecie Wojnowskiej, Aleksandrze Drzewieckiej, Mirosławowi Czyżykiewiczowi, Antoniemu i Jakubowi Murackim, Panom Markowi Barkowiczowi i Aleksandrowi Trąbczyńskiemu)
Dziś trochę o tym, że żyjemy w Polsce dwóch równoległych, acz nie równoprawnych, rzeczywistości. I tym razem, choć i ten aspekt życia nad Wisłą nie jest mi obojętny, nie będzie o rowie tektonicznym, który podzielił rodaków politycznie. Będzie o kulturze. A konkretniej o upośledzeniu w prezentacji medialnej jej najwartościowszych przejawów.
Na początek o naszej dwoistości w dziedzinie funkcjonowania w świadomości społecznej dwóch podstawowych rodzajów szeroko pojmowanej sztuki. Trochę ogólnie, a trochę historycznie. Wprawdzie od zawsze było tak, że istniały niejako dwa piętra tworzenia i konsumowania tego, co nazywamy przejawami aktywności kulturalnej. Rozumiem przez to oczywisty, dla wszystkich nacji i pokoleń, fakt, że znacznie mniejsza część populacji słuchała, słucha i słuchać będzie - powiedzmy - koncertów Bacha, niż na przykład uczestniczyła, uczestniczy, czy uczestniczyć będzie w masowych potańcówkach, niezależnie od tego, czy w danej epoce nazywa się je wieczorkami tańcującymi, czy dyskotekami. I nie zawsze, a w każdym razie nie wyłącznie było, jest lub będzie to związane z zasobnością kieszeni poszczególnych ludzi. Po prostu w każdym czasie istnieje kultura masowa i ta bardziej elitarna. A historia udowadnia bezlitośnie, że przeciw temu, istniejącemu od zarania dziejów, zjawisku nie ma się co specjalnie buntować.

Sprawa nie polega więc na tym, że raptem podnoszę larum w kwestii prawdziwego umasowienia przejawów kultury wysokiej. Nie robię tego, bo wiem, że jest to w praktyce niemożliwe. Znacznie bardziej wpływowi ode mnie próbowali znacznie wcześniej. Bez powodzenia.

Niepokoi mnie natomiast coś zupełnie innego. Otóż w ponurych wprawdzie politycznie, ale ciekawych kulturowo i kulturalnie, czasach mojej młodości, a mam 50 lat, jeśli nie było w ogóle, to przynajmniej znacznie częściej bywało tak, że filmowe, teatralne, książkowe, muzyczne przejawy kultury ambitnej miały szansę zaistnienia w radiu i telewizji. Docierały zatem do widza i słuchacza znajdującego się nie tylko w dużym mieście, ale również tego w „głębokim terenie". Szanse te i tak nigdy nie były dla wszystkich równe, ale przynajmniej odrobinę równiejsze niż obecnie.

Przyczyna takiego stanu rzeczy jest oczywiście banalna. Tkwi mianowicie w wykreowanej przez ostatnie lata magii rzeczownika OGLĄDALNOŚĆ. Jego czarowi, podobno w imię wymogów gospodarki rynkowej, podporządkowały się wszystkie masowo dostępne, w tym także te plotące coś o misji, czyli publiczne, media. O ile oczywiście pod pojęciem mediów nie rozumiemy tylko wody, gazu i prądu.

A skutek jest taki, że o każdej porze dnia i nocy, wszędzie, chcemy tego czy nie, dostarcza się nam intelektualną papkę. Najwyżej w różnych przebraniach. Mamy głupawe seriale, piosenkarzy pozbawionych głosu i debilne SHOW. Natomiast opera, piosenka z istotnym tekstem, ciekawy film, czy sztuka teatralna, jeśli w ogóle, to są prezentowane w stacjach dostępnych dla zamożniejszej, mieszkającej w większych miejscowościach, części społeczeństwa. Panie i Panowie dysponujący, za przeproszeniem publicznymi, jakoby misyjnymi, środkami komunikowania się z widzami i słuchaczami, puszczają coś takiego z bardzo rzadka, a i to przeważnie w środku nocy.

Wiem, że - przynajmniej w tym tekście - nie napisałam dotychczas niczego odkrywczego. Wszystkie przytoczone powyżej obserwacje są, komu trzeba, doskonale znane. Zrobiłam to jednak, bo...

Szlag mnie, i to już nawet bez przeproszenia, trafia, a ostatnio miałam po temu kilka niebanalnych okazji, gdy słyszę i widzę jak artyści operujący pięknym i mądrym słowem, przepiękną muzyką, itd., itp., niegdyś znani bardowie i muzycy, tak mało skutecznie przebijają się ze swoją sztuką do powszechnej świadomości. Ta ich nikła obecność jest po trosze winą nas wszystkich. Głównie jednak szkodzą tu preferencje medialnych decydentów od kultury. Bo to oni sprawiają, że większość mądrych i utalentowanych, a uprawiających sztukę, ludzi w Polsce przegrywa w konfrontacji z tańcami na lodzie, wodzie, linie i czym tam jeszcze.

Dotąd było, i tymczasem chyba pozostanie, bez zbyt długiej listy konkretnych nazwisk. Ale jeśli ktoś ma ciekawy, a przy tym realizowalny, pomysł na przełamanie umysłowej i duchowej stagnacji w opisanym pokrótce obszarze działalności medialnej, to służę bardzo długą prywatną listą.

Ewa Karbowska