Opublikowany w poprzednim numerze „Kontratekstów" mój artykuł „Prawo powinno być miękkie" umieściłem też - po niewielkiej modyfikacji - w innym  portalu  poświęconym głównie kontestowaniu naszego szeroko rozumianego systemu prawa i (wymiaru) sprawiedliwości. Został tam przyjęty raczej krytycznie. Komentarze były na ogół bardzo ostre. Najlepszym chyba, myślę, że reprezentatywnym, przykładem była wypowiedź tej mniej więcej treści „Miękki to może być stolec, a nie prawo". Było też stwierdzenie, iż nie wiem co mówię.
Ja mam wrażenie, że większość komentujących całego tekstu nie czytała, a komentarze dotyczyły bardziej tytułu niż treści. Tak często bywa; zamiast czytać „przelatujemy" gazety czy internetowe portale, bo życie płynie szybko i mało kto ma dziś czas i nastrój, aby dłużej zajmować się jednym tekstem. To trochę tak jak z muzyką; wiadomo, że najlepiej słuchać samotnie i w ciemności, ale nie robimy tego, bo nie chcemy rezygnować z innych wrażeń. Słuchamy więc prowadząc samochód, jedząc kolację czy nawet prowadząc rozmowę. I nie dociera do nas proste stwierdzenie, że nie każdy rodzaj muzyki jest równie odporny na takie dodatki, że usłyszymy coś zupełnie innego niż moglibyśmy odbierać bez tego kontekstu. Od tego nie ma, niestety, ucieczki i dobry publicysta powinien pisać teksty krótkie. Ja chyba dobrym nie jestem, bo rzadko mi się to udaje. Spróbuję się poprawić i napisać to samo inaczej.

Prawo to lekarstwo

Prawo można widzieć jako lekarstwo na choroby społeczne. Jak w tym kontekście rozumieć rzymskie „dura lex"? Generalnie chodzi chyba o skuteczność. Lekarstwo może być gorzkie, ale winno być skuteczne. Twardość (gorycz lekarstwa) odpowiadałaby tu surowości prawa, skuteczność, to jego uniwersalność, tzn. gwarancja, że zawsze zadziała tak samo („równość wobec prawa"). Gdyby na konkretną chorobę było tylko jedno lekarstwo, nie byłoby sprawy. Ale wtedy nie można by było go z czymkolwiek porównywać i rzymskie powiedzenie straciłoby rację bytu. Na ogół jednak jest tych „lekarstw" wiele i można je choremu (przestępcy) aplikować na wiele sposobów. Czy są Państwo pewni, że lekarze samych siebie  leczą dokładnie tak, jak swoich pacjentów? Że „na ubezpieczalnię", gdzie muszą się rozliczać, przepisują te same lekarstwa, które kupują sobie w aptekach? Czy nie wybierają tych „mniej gorzkich" i mających mniej działań ubocznych? Dokładnie tak samo działa prawo. Ten sam czyn może być kwalifikowany na wiele sposobów i w każdej z tych kwalifikacji „nagradzany" różnymi karami. Niekiedy np. od wyroku w zawieszeniu do kilku lat odsiadki. W Kielcach ten sam sąd skazał chłopaka za sfałszowanie legitymacji szkolnej (nie miał forsy na normalny bilet) na kilka miesięcy odsiadki, a człowiek, który sfałszował dyplom uczelni dostał wyrok „w zawiasach". Wszystko w majestacie prawa; „sed lex"!

Hipokryzja to podstawa

Większość pięknych haseł i autorytetów ma to do siebie, że kiedy przyjrzeć im się bliżej, okazują się lipą. A jednak ludzie za takie właśnie hasła gotowi są do poświęceń. Strajkujemy, nie po to, by żyć dobrze, ale godnie pchamy się do  innych krajów nie po to, by coś zyskać, ale aby ich ludność od tyranii wyzwalać. Przykładów jest mnóstwo. Chwalebnym wyjątkiem był tu Hitler, który uczciwie mówił, że nie ma zamiaru polskich czy rosyjskich chłopów uszczęśliwiać, lecz idzie po Lebensraum, ale coś mi się widzi, że uczciwość ta nie pozyskała mu wiele sympatii. Ta  „autohipokryzja" towarzyszy nam od zawsze; co gorsza, wiele osób wierzy w realność (rozumianą jako niesprzeczność) i realizowalność takich haseł. Wiara w możliwość dokładnej realizacji pomysłów Marksa czy Lenina doprowadziła do wielu tragedii. Wiara w możliwości prawa jako panaceum na społeczne problemy  nie prowadzi do tej skali katastrof, ale rozbieganie (lepiej niż „rozchodzenie", bo tempo jest ogromne) się prawa i logiki oraz wyników nauk przyrodniczych tworzy z prawa i prawników  swoisty skansen, którego istnienie mało komu pomaga, a wszystkich bardzo drogo kosztuje. To fasada skrywająca bardzo brudne podwórko. Najgorszym wydaje się fakt, iż remontuje się - jak zwykle - tylko to, co widać.

Gadać (pisać) jest łatwo

O sprawach prawa łatwiej się pisze niż cokolwiek robi. Każdy reformator natknie się wcześniej czy później na barierę zwykłej (fizjologicznej, jak pokazuje nauka!) potrzeby zemsty, niechęci do długich rozumowań, czy choćby - tak łatwej do manipulowania - „tradycji". Kto dziś sprawdzi, jak dokładnie rozumieli powiedzenie „dura lex, sed lex" Rzymianie, skoro nie wiemy nawet dobrze, jak oni to wymawiali. Ale powiedzenie nam się „ogólnie" podoba, więc dopisujemy do niego odpowiednio wzniosłe rozumienie. W nauce coraz częściej trafiamy na bariery, które burzą naszą naiwną wiarę w możliwości poznania (np. zasada Heisenberga), porządnego opisywania (twierdzenia Goedla) czy nawet organizacji (twierdzenie Arrowa o nieistnieniu dobrej ordynacji wyborczej) świata. Jest coś bardzo niedobrego w tym, że te, bardzo „ludzkie" własności naszego gatunku nie są przez media pokazywane.  Jedna z ostatnich nagród Templetona (ustanowione w 1972 r. wyróżnienie, przyznawane corocznie osobom indywidualnym za działania związane z pokonywaniem barier pomiędzy nauką a religią, por Wikipedia) przyznana została właśnie za pokazywanie naszych, ludzkich, ograniczeń. Może warto ten fakt bardziej rozpropagować?

Waldemar Korczyński