Nie ufa sądom 69% obywateli. Są powody liczne, znane i mniej rozpoznane. Czy i jak można temu zaradzić?
Jak rządzi lud?
W demokracji współczesnej lud sprawuje władzę pośrednio poprzez wybranych przedstawicieli. Władzę wykonawczą i sądowniczą dobierają właśnie owi wybrańcy ludu; parlamentarzyści, prezydenci lub inne organy wybierane w wyborach bezpośrednich lub namaszczone przez takie organy (np. Radę Sądowniczą). Można jeszcze dyskutować na ile bezpośrednio wybieramy (płacąc w kiosku za gazetę czy za abonament telewizyjny) przedstawicieli czwartej władzy.
Czy ma to jakieś praktyczne konsekwencje? Ano, niestety, ma. Wiele osób wyznaje bowiem średniowieczną (to, zdaje się, jeszcze feudalizm) zasadę powiadającą, że "wasal mojego wasala nie jest moim wasalem". Za swoje czyny odpowiada więc wyłącznie przed własnym suwerenem, który go na stanowisko mianował. Tak więc wybrany przez parlament urzędnik odpowiada wyłącznie przed tym parlamentem. Dla jaj chyba, bo lepszego powodu nie widać, wprowadzono tu jeszcze rozmaite inne metody rozmywania odpowiedzialności. Wielu funkcjonariuszy Państwa mianuje np. prezydent "na wniosek"; a to na wniosek premiera (np. ministrów), a to ciał jakichś kolektywnych (np. profesorów), a to szefów rozmaitych służb (np. generałów) i cholera wie czego tam jeszcze uczeni nasi od ustrojów społecznych nie wymyślą. I bywa, że ten łańcuszek decyzji o nominacji jest bardzo długi. Tak długi, że niekiedy trudno jest dla urzędnika, który coś zawala znaleźć właściwego dla niego suwerena. Nie tylko dlatego, że jak to niekiedy bywa, suweren ten woli pozostać w cieniu i kosić z tego tytułu dobrą kasę, ale i z przyczyn formalnych. Np. dlatego, że nie określono w jakim zakresie każdy "szczebel decyzyjny" kandydata na stanowisko sprawdza.
Tego burdelu łatwo naprawić się nie da, bo jest to sama istota tego typu demokracji. I na dziś, to tak być musi, bo społeczeństwo woli oglądać seriale i emocjonować się meczami piłkarskimi (a przy okazji można rozładować energię na miejskich autobusach jak uczynili dziś w Kielcach kibice) niż główkować, kto też społeczeństwo ono w konia aktualnie robi. A demokracja bezpośrednia wymaga od demokratów odrobiny pomyślunku, czego normalny człowiek nie akceptuje, bo to zwyczajnie boli.

Co lud kontroluje?
W niektórych jednak przypadkach do rozmaitych instytucji Państwa przypisana jest możliwość ich bezpośredniego kontrolowania przez tzw. lud, czy jak kto woli motłoch z ulicy. Bywa też (ale bardzo rzadko), że instytucje takie mają określone pewne specjalne formy tej "społecznej kontroli", a nawet wyraźnie wyodrębnione jakieś jej narzędzia. Tak jest np. w sądach. Kontrolę poprawności ich funkcjonowania sprawuje lud na co najmniej dwa sposoby. Poprzez możliwość bezpośredniego, ale biernego uczestniczenia w procesie poprzez siedzenie na rozprawie jako "publika" i uczestnictwa czynnego, ale pośredniego, poprzez wybieranie ławników.
Jak to wygląda w praktyce - każdy widzi. Sale są puste, a jak się trafi niewygodna sprawa, to można ją rozpatrywać w bardzo małej salce i z "przyczyn obiektywnych" udział publiki ograniczyć. Można też np. zastraszać ludzi odpytując ich o personalia, mimo, że są tylko obserwatorami. Ja to kilka razy przeżyłem. Jak wszystko zawodzi to można sprawę pod bzdurnym pozorem utajnić lub publiczność wyprosić.
O ławnikach pisać nawet nie warto. Kto z Państwa widział gadającego ławnika niech napisze. Ze szczegółami, bo ja jestem wprawdzie bardzo łatwowierny, ale nie zdarzyło mi się nigdy takiego zjawiska zaobserwować, więc tu akurat mógłbym mieć kłopoty z wyobraźnią. Propozycja rejestracji rozpraw wałkuje się od lat i nic z tego nie wynika. Co gorsza sądy, nawet SN, odmawiają bez uzasadnienia zezwolenia na rejestrację rozpraw, gdzie ani nie dyskutuje się spraw wagi państwowej, ani nie naraża na szwank niczyich dóbr osobistych w taki sposób jak np. na sprawach rozwodowych. Ta znakomita przejrzystość funkcjonowania sadów jest na pewno jednym z powodów, dla których cieszą się one tak wielkim zaufaniem społecznym. Nie ufa sądom w końcu tylko 69% obywateli RP, a mogłoby to przecież być i dziewięćdziesiąt kilka procent, co niektórym krajom udało się osiągnąć. My chyba też mamy szanse i idziemy w dobrym kierunku, bo ja pamiętam, jak "Gazeta Prawna" pisała, że tych wątpiących w polskie sądy było czterdzieści kilka procent.
Innym powodem jest wysoka jakość orzeczeń sądowych i ich uzasadnień. O moich doświadczeniach nie chce mi się nawet pisać (m.in. zmieniano mi płeć, ewidentne sprzeczności określano jako zeznania "spójne", pisano łatwą do sprawdzenia nieprawdę, sugerowano, by winna nadużyć uczelnia sama się oskarżyła, bo przestępstwo przyniosło szkodę nie obywatelom RP, którzy za to zabulili, ale uczelni itp., itd., itp.), ale ostatnio jeden z liderów ruchu na rzecz normalizacji naszego wymiaru sprawiedliwości opisał swoje doświadczenia z Sądem Najwyższym. Nie tylko zmieniono mu płeć, ale również nazwisko i jeszcze pomówiono go o jakieś bliższe kontakty z pracownikami jednego z sądów. Szczegółów sprawy nie pamiętam, ale rzecz opisywana była w kilku internetowych portalach (m.in. w "Aferach Prawa", www.aferyprawa.com. Jak ktoś bardzo chce to może napisać po szczegóły do redakcji.) W przypadku SN czy sądów okręgowych (apelacje) sprawy rozpatrywane są na ogół przez trzech sędziów. Jeśli wszyscy trzej nie dostrzegają w takim uzasadnieniu błędów, to nie ma tam błędów, albo nie ma tam sędziów.

Kontrola powinna być szersza.
Wygląda więc na to, że kontrolować trzeba nie tylko same rozprawy, ale również proces dochodzenia do tak genialnych orzeczeń. To akurat osiągnąć można bardzo łatwo. Nie potrzeba tu żadnych zmian prawnych. Wystarczy by prezes sądu zarządził rejestrację narad składu sędziowskiego, który podejmuje decyzję i generuje jej uzasadnienie. Sporządzenie takiej dokumentacji np. w postaci nagrań na płytkach DVD, to wydatek groszowy i kłopot minutowy. Trzeba włączyć stosowne urządzenie, a następnie sporządzić kilka kopii nagrania. Płytka kosztuje chyba ze złotówkę. Nie wiem ile płaci się protokolantowi, ale on chyba i tak w takich naradach bierze udział. Tak czy owak nie powinno to stanowić dla sądów znacznego obciążenia. Chyba, że narad nie ma, a decyzje zapadają jednoosobowo. Wtedy rzeczywiście problem by był, bo trzeba by było zatrudnić w czasie takiej narady więcej osób (np. trzech podpisanych na orzeczeniu sędziów zamiast jednego).
Ja, oczywiście nie wierzę, by tak w polskich sądach być mogło, bo oznaczałoby to, że sędziowie wyłudzają nienależne wynagrodzenie za pracę, której nie wykonują. Tego na pewno nie ma i nikt rozsądny o niczym takim nawet nie pomyśli. Ale głupków w Polsce nie brakuje i jakby jakiś zaczął krzyczeć, że sędziowie robotę tylko markują, to na pewno znajdzie kilku innych, którzy mu uwierzą. Państwo, którzy to czytacie, oczywiście nie uwierzycie, ale na pewno potraficie wyobrazić sobie jakie szkody społeczne spowodować może jeden taki przygłup. Nie wiem czy jest sens pisać o szkodach ludzi "dotkniętych" takim orzeczeniem, bo wiadomo powszechnie, że wymiar sprawiedliwości dba o jednolitość orzecznictwa, więc pewnie i zadbał o jednolity poziom merytoryczny i etyczny wszystkich sędziów.
Nie powinno więc być istotne, czy o pozbawieniu człowieka wolności lub majątku decyduje jeden sędzia czy kilku. Po jaką więc cholerę żąda się, by orzekało np. trzech? Tego nie wiem. Może chodzi o jednolitość sędziowskich wynagrodzeń? Albo o powagę sądu? Jak ktoś jest ciekawy, to może napisać do stosownych instytucji. Odpowiedź też może (ale nie musi) dostać. Takie rejestrowanie sędziowskich narad miałoby jeszcze wiele innych zalet. Ja wymienię dwie. Wnikliwy Czytelnik potrafi zapewne wskazać kilka innych, ale mnie akurat te dwie wydają się dziś ważne. Po pierwsze wiadomo by było za co płacimy ławnikom. No bo może oni tylko przez nieśmiałość (że też akurat tylu nieśmiałych sądy akceptują jako ławników) na rozprawie nic nie mówią. Tremę może mają. A na naradach wnioski mądre zgłaszają i sędziego w jego trudnej pracy pomysłem genialnym wspierają. Tak być przecież może.
Drugi powód jest natury konserwatywnej. Otóż ja bardzo zachowawczy jestem, postęp wszelaki (etyczno - moralny też) z najwyższym trudem akceptuję i pojąć w swym zacofaniu nie mogę, dlaczego sądy za swoje ewidentne błędy dotkniętych tymi błędami (np. pomówieniem o kontakty z pracownikami sądu czy po prostu błędną decyzją) ludzi nie przepraszają. Tak robią nawet niektórzy urzędnicy. Ja podejrzewam otóż, że częstym powodem jest właśnie brak omawiania tego aspektu sprawy na naradach sądowych. Prowadzący taką naradę też człowiek i zapomnieć może. Gdyby jednak realizować musiał zarządzenie prezesa sądu nakazujące mu rozważenie, jak za ewentualny błąd dotkniętego tym błędem przeprosić, to mogłoby się zdarzyć, że sąd polski by kogoś za wyrządzone krzywdy przeprosił. O odpowiedzialności nie rozmawiamy, bo ta tylko przed ustawami i sumieniem, a ani ustaw (interpretacja!) ani sumienia (nie ma jak z nim gadać) o nic pytać sensownie nie można.
Ale nawet takie "sąd Panią/Pana przeprasza" mogłoby społeczną ocenę sądów o kilka punktów podnieść.
Waldemar Korczyński