Niezawisłość. Co to takiego?
Istnienie immunitetu sędziów i prokuratorów uzasadnia się zwykle tym, że gwarantuje on im tzw. niezawisłość, czyli mówiąc językiem normalnych ludzi niezależność od (wpływów) otoczenia.

Samo słowo niezawisłość ma tu dość szczególny charakter. Oznacza w zasadzie dokładnie to samo, co niezależność, ale używane jest wyłącznie w opisie relacji międzyludzkich. Można powiedzieć, że np. komputer Ali jest niezależny od innych komputerów (bo np. nie komunikuje się z nimi), ale nikt nie użyje w tym kontekście słowa niezawisły. W języku współczesnym funkcjonuje ono chyba tylko we wspomnianym wyżej kontekście. Słowo to ma wyraźny rys „emocjonalny”; być niezawisłym oznacza nie tylko być niezależnym od woli innych ludzi, ale również móc artykułować opinie, które dla innych są w jakiś sposób wiążące.

Jak to drzewiej z niezawisłością bywało

Nie mówi się tego wyraźnie, ale być niezawisłym oznacza również być w jakimś sensie ponad resztą społeczeństwa, która na ogół od kogoś zawisła jest. Taki był właśnie średniowieczny władca, a najbardziej niezawiśli byli władcy cywilizacji pochodzących z Wyżyny Turańskiej, którzy byli zarówno twórcami jak i egzekutorami prawa. Prawo, to była po prostu wola władcy, który nie był niczym ograniczony ani w jego tworzeniu (bywało, że ad hoc), ani interpretacji (nie musiała być zgodna z wcześniejszą interpretacją tej samej wypowiedzi), ani wykonywaniu ferowanych przez siebie wyroków. Cywilizacja judejska ograniczyła władców Dekalogiem, czyli prawami boskimi, ale w zasadzie nie ograniczała ich jakimiś specjalnymi wymogami co do dopuszczalnej interpretacji, Pozostawiała to w gestii wybranych osób, które uznano za na tyle mądre, by intencje Boga rozumieć. Cywilizacja łacińska do praw boskich dołożyła prawa stanowione przez ludzi i ograniczyła trochę ich interpretowanie przez ustanowienie rozmaitych kodeksów, które jakoś kojarzyły naruszenie prawa z tzw. karą. Można, oczywiście, przypominać rozmaite wcześniejsze kodeksy, np. Hammurabiego, ale większość prawników kojarzy ograniczenia sprawujących sądy właśnie z Rzymem i Grecją, a nie Babilonem czy Judeą. Na studiach wykład tzw. prawa rzymskiego, szczególnie cywilnego, zajmuje nieporównanie więcej czasu niż gadanie o Hammurabim. Rozwój – jeśli można tak to nazwać – prawa polegał nie na zwiększaniu, a właśnie na ograniczaniu niezawisłości sądzących. Chan mógł człowieka posiekać bez żadnego powodu, władca Judei musiał taki powód wymyślić i znaleźć interpretatorów ksiąg świętych, którzy mogli to uzasadnić, a cesarz rzymski (może z kilkoma wyjątkami, np. Tyberiusz czy Kaligula) starał się prawo na ogół szanować. „Zawodu” sędziego wówczas nie było, więc władcy sami się ograniczali! Bo kapowali, że jest to również dla ich własnego dobra (zmniejszało zagrożenie buntem społecznym). Kiedy czytamy o samowoli cezarów czy średniowiecznych suwerenów uwagi te wydać się mogą śmieszne. Oni mieli znacznie większą niezawisłość niż jakikolwiek współczesny sąd. Zanim jednak potępimy w czambuł całe średniowiecze jako okres bezprawia warto wspomnieć o Inkwizycji, która prawo szanowała! Prawo okrutne i głupie, ale prawo ograniczające niezawisłość inkwizycyjnych trybunałów.

Czy sędzia może być niezawisły i stabilny?

I to ograniczenie miało i nadal ma sens. Bo każda władza demoralizuje. Im większa i przez dłuższy sprawowana czas tym bardziej. Od tej zasady ucieczki nie ma. Ona sprawdza się nawet w eksperymentach socjologicznych (por. np. eksperyment ??, gdzie grający tylko role strażników i więźniów studenci demoralizowali się w bardzo krótkim czasie). To zasadniczy argument za ograniczeniem niezawisłości i zniesieniem immunitetu. Zobaczmy jak wygląda argumentacja za jego utrzymaniem. Sędziego ktoś mianuje. Nie wybiera z pudła jego nazwiska jak losu na loterii, ale stara się uczynić to tak, by sędzia taki dobrze dbał o jego (mianującego) interesy. Gdyby sędziego wybierali mieszkańcy jakiegoś regionu, to chcieliby pewnie by były to ich interesy. Ale oni nie mają tu nic do gadania. Muszą uwierzyć, że człowiek, który sędziego mianuje dobierze go dobrze. Tzn. tak, że ów sędzia uczciwie i sprawiedliwie (to nie to samo!) wykonując swój urząd zadba o przestrzeganie prawa w ich regionie. Ci sami ludzie – wyborcy – tracą często zaufanie do osób mianujących sędziów i w kolejnych wyborach ustawiają w tej roli nowych. A sędziowie pozostają! I ci nowowybrani władcy Polski nie mogą ich usunąć. Jeśli przyjąć, że każde wybory generują władzę lepszą niż poprzednia, to wymiar sprawiedliwości nie ma szans by się razem z władzą poprawiać. Staje się raczej hamulcem rozwoju. Już słyszę głosy, że wybieralność sędziów grozi korupcją, bo każdy lokalny kacyk, byle odpowiednio bogaty, potrafi sobie korzystny dla siebie wybór kupić. To prawda, ale tak samo jest z wybieraniem innych władz, np. ustawodawczych. Taki już urok demokracji, którą w starożytności określano jako rządy hien nad osłami. Hitlera też wybrano demokratycznie. Natury ludzkiej szybko zmienić się nie da, więc np. „demokracja” afgańska długo jeszcze będzie różnić się od amerykańskiej. I Afgańczycy za swoją będą gotowi umierać. Wspomniane wyżej hamowanie nowej władzy przez „starych” (wybranych przez poprzednią władzę) sędziów (i prokuratorów) podnoszone jest jako zaleta. „Stara” władza sądownicza jako niezależna od nowej władzy ustawodawczej i wykonawczej może je skutecznie kontrolować by nie dopuścić do nadużyć. To oczywista bzdura, bo nowa władza ustawodawcza może prawo po prostu zmienić, a od prawa to sędziowie powinni być zawiśli jaknajbardziej. Ale wymuszoną przez immunitet stabilność „zawodu” sędziego wynosi się na piedestały ustrojowych fundamentów tzw. demokratycznego państwa prawa.

Czy sumienie trochę nie przeszkadza?

We wzniosłym opisie niezawisłości sędziego wspomina się coś o jego sumieniu. Podobno tylko to sumienie i prawo ma decydować o tym, co taki sędzia orzeka. Ja bardzo bym chciał, aby ktoś dopisał tu jeszcze logikę i trochę zdrowego rozsądku, ale jak ustawodawca się tego od sędziów nie domaga, to i mnie nie wypada. Ale o sumieniu to władza ustawodawcza coś tam jednak wspomniała. Może ja źle toto (sumienie znaczit’ sia) pojmuję, ale dawniej to wiązało się z tym sumieniem takie cechy jak stabilność ocen dobra i zła oraz konieczność naprawiania wyrządzonych krzywd. No to mający sumienie sędzia, który po wojnie uznał za złe pyskowanie, że Stalin jest mordercą (kiedyś można było za to posiedzieć) powinien w imię tej stabilności ocen w roku 1956 albo odejść z „zawodu”, albo np. ogłosić publicznie, że on się z tym „nowym” nie zgadza. Samuraj popełniłby pewnie seppuku, ale nie bądźmy małostkowi; od sędziów żądać tego nie wypada. Ja nie słyszałem ani o masowych dobrowolnych odejściach sędziów z „zawodu” w 1956 roku, ani o głośnym wyrażaniu przez nich swoich poglądów na wspomniany temat. Może ja straszny gapa jestem, ale nie obserwowałem niczego takiego ani w roku 1970, ani w 1980, ani nawet w 1989. W Kielcach, w tym roku odeszło kilku sędziów, ale było to chyba poniżej 10% ich „stanu” i na dodatek okazało się, że poszło o forsę (tak przynajmniej wyczytałem w gazecie). Wychodzi więc na to, że albo (Boże uchowaj!) coś z tym sumieniem nie tak, albo sędziowie byli jednak zawiśli. Jeśli zawiśli byli, to gdzie gwarancja, że przestali nimi być w roku 1989? I że dziś nie są? Bo przecież ci dzisiejsi zostali zawodowo ukształtowani przez swych poprzedników. To po jaką cholerę bredzić, że stabilność ich pozycji w Państwie gwarantuje jego praworządność? Ale może sędziowie, to tacy porządni, dobrzy ludzie, którzy dobrze chcieli, ale w istniejącej sytuacji (terror komunistyczny) musieli orzekać jak orzekali, bo bali się o swoją lub swoich krewnych głowę? I po zmianie władzy, kiedy można już było bezkarnie powiedzieć, że orzekało się niesprawiedliwie, przyznali się do błędu (nie śmiałbym pisać do winy) i przeprosili pokrzywdzonych ich orzeczeniami ludzi? Ja gapą jestem okrutnym, bo to chyba też przegapiłem. Musi co, tak właśnie jest, bo ja nawet w mediach nie zauważyłem takiej jak ta pisaniny.

Wystarczą małe zmiany

Ostatnio wiele osób domaga się likwidacji immunitetu. Zresztą nie tylko sędziów i prokuratorów, ale nawet parlamentarzystów. Ja się z tym nie zgadzam. Immunitetu nie trzeba likwidować. Wystarczy trochę przedefiniować zależności, którym sędziowie podlegają i zreformować nabór do „zawodu” sędziego. Wredny ustawodawca może zmienić prawo na niezgodne z sumieniem sędziego. To prawda. Aby uchronić sędziego przed konfliktem sumienia, można wykreślić z definicji niezawisłości stwierdzenie, iż sędzia ma orzekać zgodnie ze swoim sumieniem. Przecież sumienie może olać i orzekać tylko w zgodzie z prawem. Przypadki takie bywały podobno w III Rzeszy, ZSRR, PRL-u i np. Kambodży czy enerdówku. Jest więc do czego wracać. Jeszcze lepiej byłoby powoływać na sędziów ludzi pozbawionych sumienia, bo jak nie ma sumienia to nie ma też konfliktów sumienia. Sprawa wydaje się być relatywnie łatwa do załatwienia, bo ludzi bez sumienia to nam raczej nie brakuje. Na pewno się uda!

Waldemar Korczyński