Czas patriotów
| Polska | 2009-09-19
Motto:
Dostanę mundur, pas, do szafki kluczyk
Dowódca baczność, spocznij mnie nauczy
Butami naszą piękną ziemię zmierzę
Jak łatwo być żołnierzem, być żołnierzem
A gdyby się historia jakaś działa
Ja jedno wiem, Ojczyzna mi kazała
I mogę w swą niewinność wierzyć szczerze
Jak łatwo być żołnierzem, być żołnierzem
Bułat Okudżawa, "Jak łatwo być żołnierzem"
Dostanę mundur, pas, do szafki kluczyk
Dowódca baczność, spocznij mnie nauczy
Butami naszą piękną ziemię zmierzę
Jak łatwo być żołnierzem, być żołnierzem
A gdyby się historia jakaś działa
Ja jedno wiem, Ojczyzna mi kazała
I mogę w swą niewinność wierzyć szczerze
Jak łatwo być żołnierzem, być żołnierzem
Bułat Okudżawa, "Jak łatwo być żołnierzem"
Każde pokolenie ma swoją kulturę. Swoją muzykę, piosenki, literaturę, a nawet swój język, który gdy ma się naście lat jest prawie zawsze jakimś – mówiąc delikatnie – dialektem języka literackiego. Ma też swoje ideały, idole i tzw. wartości.
Na socjologii ani na psychologii to ja się za bardzo nie znam, ale zawsze fascynowało mnie pytanie o niezmienniki wymuszonych przez następstwo pokoleń zmian kulturowych. To coś, co wszyscy chyba czujemy, ale co bardzo trudno jest jasno i precyzyjnie wyartykułować. Przez wiele lat wydawało mi się, że takim niezmiennikiem jest patriotyzm. Patriotyzm rozumiany właśnie jako bliżej nieokreślony i niedefiniowalny emocjonalny stosunek do określonej kultury, mówiących tym samym językiem ludzi, a nawet atawistyczne wręcz przywiązanie do jakiegoś kawałka ziemi, który podobnie zwierzętom traktuję – nie wiadomo dlaczego – jako własny i niechętnie dzieliłbym go z „obcymi”.
Ale to tylko niektóre atrybuty patriotyzmu. Co gorsza - nie są to chyba warunki konieczne bycia patriotą. Nie wszystkich gadających po polsku tak samo lubię, nie każdy kawałek naszej kultury budzi we mnie pozytywne uczucia, a i moją deszczową jesienią Ziemię Świętokrzyską zamieniłbym chętnie na słoneczną Australię (ale wiosną chciałbym pewnie wrócić). Równie chętnie zamieniłbym niektórych współplemieńców – szczególnie tych żyjących z polityki – na „obcych”, nawet gadających w nieznanym mi języku, bo czasem lepiej nic nie rozumieć, niż rozumieć słowa, które nie układają się w sensowny tekst.
No i zastanawiam się czy, a jeśli tak, to jakim ja jestem patriotą. Co, poza wspólnotą losu, łączy mnie z ludźmi, których spotykam każdego dnia? Uczucia - a patriotyzm chyba jakimś uczuciem jest – wycenia się bardzo trudno. Jeden z pisarzy z „mojej” (licząc przynajmniej „czasowo”) kultury, Hans Helmut Kirst w zapomnianej już dziś powieści „08/15” zaciekawił mnie wiele lat temu oryginalnym ujęciem miłości ojczyzny. Książka traktuje o II Wojnie Światowej widzianej oczami niemieckiego żołnierza. Otóż jeden z jej bohaterów, niejaki Asch (jakby dodać jedną literkę, to dostaniemy Arsch-a, czyli polską dupę) nie umiejąc zaakceptować wyczynów swych kolegów po spluwie stwierdził, iż za takie Niemcy, to on umierać nie chce. Jego kumpel o typowo niemieckim nazwisku Kowalski, pociesza go, że być może będą kiedyś Niemcy, dla których warto będzie żyć. Czytałem toto mając pewnie z 16 lat, ale pamiętam do dziś, jak się dziwiłem stwierdzeniem, że oto dla kraju można nie tylko umierać, ale i żyć. Pamiętam też jak mieszane uczucia budziło we mnie to, iż o życiu dla Niemiec (jako pewnej wartości) mówi facet o nazwisku Kowalski, który w pierwszym tomie opisywany jest jako potomek zniemczonych Polaków. Czy gość o takim nazwisku może być niemieckim patriotą? A może to tylko polski zdrajca?
Nie miałem przedtem takich wątpliwości, gdy na lekcjach historii uczono mnie, że generał Kleeberg patriotą polskim był. Taki to był wówczas mój patriotyzm. Patriotyzm o jakim mówiono w PRL-u był równie prosty jak uczucie wasala do suwerena w średniowiecznej Europie, czy – chyba nawet lepiej – mongolskich hordach zalewających ją w czasach świetności azjatyckich najeźdźców. Na kanwie tak rozumianego patriotyzmu łatwo tworzyć wielkie dzieła sztuki, literatury czy muzyki. Roland czy kamraci Hagena do dziś robią za bohaterów, mimo, że we współczesnej optyce jeden był najeźdźcą, a drugi w istocie podstępnym mordercą bardzo przecież pozytywnego Siegfrieda.
Taki patriotyzm jest nie tylko łatwy, ale i użyteczny. I co chyba najważniejsze jest państwotwórczy, bo łatwo jest podzielić świat na „swoich” i „obcych”. Patriotyzm „narodowy” rozumiany jest w istocie podobnie, co więcej przez patriotyzm rozumie się dziś właściwie wyłącznie wspomniane wyżej poczucie jakiejś kulturowo – językowej wspólnoty, a wierność Hagena nazywa lojalnością. I od razu wiadomo, że taka lojalność to coś mniejszego, gorszego, coś co niczego tak wielkiego i wspaniałego jak naród ani nie tworzy, ani nie utrwala. No i nie wiadomo teraz jak traktować lojalnych najemników, którzy jak opisywani przez Sienkiewicza knechci gardło za swego „płatnika” jednak dawali.
Myślę, że patriotyzm ma w stosunku do lojalności dwie zasadnicze przewagi. Wiąże jednostkę nie z inną jednostką, lecz z abstrakcyjną w istocie kulturą i grupą ludzi (narodem) i jest bardziej niż lojalność stabilny. Może przez to, że w podtekście ma oczekiwanie, iż inni członkowie grupy (narodu) też są patriotami i w razie potrzeby pomogą, nawet wtedy, gdy wina leży po naszej stronie.
Ma patriotyzm jednak i wady. Podstawową jest „przenoszenie konfliktów”. Jeśli mój rodak jest skonfliktowany z członkiem plemienia Bantu, to ja jeszcze nie mam obowiązku napadać na Bantustan. Jeśli jednak mój rząd lub większość moich rodaków zadrze z tym krajem, to mnie nie wypada o Bantustanie wyrażać się dobrze, bo zostanę okrzyknięty zdrajcą. Taki los spotkał np. Marlenę Dietrich i Willego Brandta. A jednak świat ceni ich wyżej niż znakomitych przecież niemieckich lotników czy Michaela Wittmanna, którego wyczynów nikomu powtórzyć się nie udało. A przecież zarówno wspomniani lotnicy jak i Wittmann oddawali życie za swoją ojczyznę, za naród, na który spadały wtedy alianckie bomby. Ja nie wiem, jak Niemcy radzą sobie dziś z tym problemem. Mnie on prawie ominął. Pamiętam wprawdzie różnice między historią szkolną, a pozaszkolną, np. opartą o wspomnienia starszych czy rozmaitą zakazaną literaturę, ale ta „dwoistość” towarzyszyła mi od dziecka i jakoś się do niej „ustawiłem”. Cena różnic między historią „szkolną” i „domową” była dla mojego pokolenia na pewno olbrzymia, bo coś z tamtego zakłamania w nas jednak pozostało (wyjąwszy, oczywiście, polityków, którzy zawsze byli idealni), ale nikt nie kazał mi pluć na cały w istocie mój naród, nikt nie tłumaczył mi, że moi uzdolnieni rodacy byli w istocie zbrodniarzami, a moją pierwszą powinnością jest pokuta za czyny poprzedniego pokolenia.
Mam to szczęście, że mój naród w ciągu kilku ostatnich wieków nie wywinął innemu numeru tej miary co Oświęcim czy Katyń, ale mojej w tym zasługi nie ma żadnej. I mam tego świadomość. Nie mam też żadnych zasług na polu jakichkolwiek wielkich dokonań mego narodu. Czy mam więc prawo np. być z nich dumnym? A jako patriota chyba powinienem. No, a jeśli już będę, to czy mam zamykać oczy na rozmaite, powiedzmy delikatnie, wpadki mego narodu? Zaolzie, Łambinowice, czy choćby Jakuba Szelę? Do jakiej dumy narodowej powinienem namawiać młodszych? Czy można budować narodową dumę (tożsamość?) na kulcie(?) bycia wieczną ofiarą lub bohaterem, bez stanów pośrednich, np. zwykłego, normalnego życia? Czy może istnieć Polska, dla której warto żyć? Czy Haszek był patriotą, czy tylko kpiarzem?
Pytań o znaczenie słowa patriotyzm, nie tylko w sensie semantyki, ale również użyteczności dla szarego człowieka jest znacznie więcej. I większość z nich jest ważnych. Ważnych m.in. dlatego, by mordującego polskich oficerów enkawudzistę odróżnić od krasnoarmiejca z szosy wołokołamskiej. Bo dla sowieckiej propagandy obaj byli patriotami. Ten pierwszy może nawet lepszym. Jest wiele trudnych słów, których nie wolno upraszczać. Lepiej już ich w ogóle nie używać. Ja mam nieprzyjemne wrażenie, że szkoła, media i tzw. środowisko ze słowem „patriotyzm” wyraźnie przedobrzyło. Pojęcie to – jeśli słowo pojęcie ma tu jeszcze jakikolwiek sens – nie jest już wspomnianym niezmiennikiem zmian kulturowych.
Patriotyzm czasu Verdun i Powstania Warszawskiego, ten patriotyzm oddawania życia za ojczyznę, gdzieś się wypalił. A patriotyzmu polegającego na życiu dla ojczyzny jeszcze nie zdążyliśmy się nauczyć. Samo słowo „patriotyzm” robi na ogół jako narzędzie. Dla jednych jako zasłona, za którą ukrywają chęć dominowania lub popełnione kiedyś przestępstwa, dla innych jako pała, którą wali się w łeb ludzi o innych poglądach (zwykle po prostu takich, którzy ośmielą się zauważyć o co naprawdę dzierżącym pałę „patriotom” chodzi). No i jest to dobry przerywnik, upiększacz, przemówień „ku czci”, gdzie przemawiający ma okazję napisać swoje hasła krwią poległych, których nie musi już pytać o zgodę. Ani o zgodę na to co pisze, ani o zgodę na to, na jakich to pisze sztandarach.
Gadają więc nasi politycy i moraliści i podpinają pod rozumiany jak w piosence Okudżawy patriotyzm swoje własne, bardzo niekiedy „lokalne”, patriotyzmy. A ludzie słuchają, by zaraz potem iść na piwo i pogadać o jakimś meczu lub dupie Maryny. Bo to tak prosto i „po żołniersku”. Każą – zabijesz, nie podpuszczą – olejesz. A pytań o patriotyzm stawiać nie będziemy. Niezmiennikiem przemian kulturowych niech pozostanie cienkość kulturowej warstwy i przemożna chęć dokopania innym. Dla samej przyjemności. Ale ze słowem patriotyzm na ustach. Jak kibole na „ustawkach”. Bo to jest naprawdę głęboko ludzkie i zmianom w zasadzie nie podlega.
Waldemar Korczyński